I „Teraz nie uda nam się porozmawiać”
Tyle słońca w całym mieście... Przez Plac Centralny wiatr hula w najlepsze i odbija się od budynków stojących wzdłuż Alei Róż. Po drodze „odwiedza” również kultową Stylową, niegdyś jeden z najelegantszych lokali w Nowej Hucie. Dawno, dawno temu jej uroczą konkurentką była znajdująca się po drugiej stronie – na Osiedlu Centrum B – Arkadia.
Po otwarciu dość masywnych drzwi restauracji zewsząd dochodzi gwar rozmów. We wtorkowe południe niemal wszystkie stoliki są zajęte, w większości przez grupy turystów. W progu mijam troje obcokrajowców, którzy wciąż nadziwić się nie mogą, że taki oto „PRL-owski zabytek” się tu uchował.
Jedna z obecnych właścicielek, pani Leona Michałek, ma pełne ręce roboty. – Teraz nie uda nam się porozmawiać, sama pani widzi… Zaraz mamy przyjazd grupy – tłumaczy. Umawiamy się więc na kolejny „wolny” termin, a pani Leona wraca do lepienia pierogów.
II Jak to się zaczęło…
Stylowa jest najstarszą restauracją w Nowej Hucie. To właśnie tu, w lokalu na os. Centrum C, ówcześni mieszkańcy poznawali smak kawy, a wejścia strzegł portier, który wpuszczał wyłącznie elegancko ubranych gości. O bardzo mocnych trunkach, przyprawiających o zawrót głowy, też trzeba było zapomnieć. Pierwsze lata funkcjonowania Stylowej to tylko koniaki czy wina bułgarskie. Ale od początku.
22 lipca 1956 roku, Narodowe Święto Odrodzenia Polski. Tamtego dnia podniosły nastrój opanował Aleję Róż. Do Stylowej zawitały najważniejsze osoby z gastronomicznego światka, dyrektorzy Kombinatu, artyści. Przed wejściem kelnerki trzymały tace pełne kieliszków. Każdy z gości otrzymywał taki „na wejście”, by później już na dobre rozkoszować się tym, co lokal miał najlepszego do zaoferowania.
A za progiem czekały marmurowa posadzka i kolumny z marmuru, zwisające żyrandole, ułożone równo stoliki, meble zaprojektowane specjalnie na potrzeby lokalu… I ten unoszący się wszędzie posmak PRL-owskiej elegancji.
I tak zaczęła się historia Stylowej. Nie bez powodu mówiło się, że kto wpada na jednego, zostaje już do rana. O tym, co działo się w tym miejscu, do dziś krążą legendy. W końcu w środku bawiła śmietanka towarzyska ówczesnych czasów – inżynierowie, lekarze i nauczyciele zaliczani do nowohuckiej elity. Później było to już miejsce dla cinkciarzy.
III O słuszności picia kawy
Kiedyś spędzało się tu czas z rodziną, można było napić się pysznej kawy czy uraczyć swoje podniebienie słodkim likierem.
Do dziś można przeczytać wspomnienia pani Heleny Pietrzykowskiej – jednej z legend Stylowej, kelnerki z pierwszej kawiarnianej załogi. Ponad 10 lat temu w artykule Gazety Wyborczej opowiadała o tym, jak to trzeba było „prosty lud hutniczy” uświadamiać o słuszności picia kawy.
– Z tą kawą to też były straszne przejścia. Przychodzili panowie w niedzielę po spacerze z rodzinami, siadali przy stolikach i zamawiali coś do picia i ciastko. Z ciastkiem było prosto, bo w Stylowej były najlepsze wypieki w całej Hucie; no ale z kawą... No to wpadłyśmy na pomysł, że do ciastka kawa będzie gratis, żeby konsument się dobrze nastawił. To najpierw kawę piły żony hutników, a oni na nie patrzyli. Czy po pierwszym łyku te żony nie sztywnieją, czy nie dostają paraliżu; i co to w ogóle ta kawa jest. No i po paru takich wizytach hutnicy brali kawę już bez przymusu. Tak właśnie wyrabiałyśmy w junakach światowe nawyki, światowy styl życia – powiedziała w „Wyborczej”.
Niestety nie udało mi się z panią Heleną spotkać osobiście. Pietrzykowska od kilkunastu lat przebywa na emeryturze i odmawia udzielania wywiadów. To właśnie ją w latach 50. wypatrzył jeden z dyrektorów krakowskiej gastronomii i zatrudnił do pracy w nowym lokalu.
IV Raz, dwa, trzy, Włodzimierz Lenin patrzy
Albo raczej patrzył. Konkretnie w latach 1973–1989. Postument projektu Mariana Koniecznego, ówczesnego rektora krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, przedstawiał żwawo maszerującego przez Aleję Róż wodza październikowej rewolucji w łopotającym na wietrze płaszczu w otoczeniu klombów pełnych czerwonych róż.
Monument w Nowej Hucie ufundowano z trzynastych pensji i premii robotników NH. To, że byli mało z tego powodu usatysfakcjonowani, to za mało powiedziane. I tak do czasu upadku władz komunistycznych miały miejsce liczne próby obalenia tego siedmiotonowego kolosa.
A na wszystkie te zdarzenia „patrzyła” swoimi oknami Stylowa. Często mawiano, że wódz wyszedł ze Stylowej i zmierza w stronę innej znanej restauracji, Arkadii. Stylową i Lenina miały również połączyć… kotlety. W wielu wspomnieniach przeplata się wątek klientów, którzy na swój sposób chcieli dopiec „wodzowi”. W jego imieniu mieli składać zamówienie i prosić o dostarczenie pod pomnik kotleta.
Z pomnikiem wiąże się również naprawdę wybuchowa historia. W nocy z 17 na 18 kwietnia 1979 roku ktoś pod pomnik podłożył ładunek wybuchowy. „Dla sprawców – oburzenie i potępienie”, „Zbrodniczy wybuch w Nowej Hucie” – takie nagłówki widniały w gazetach po zdarzeniu. Cóż, eksplozja uszkodziła jedynie piętę Lenina. A co z tym wspólnego miała Stylowa? A to, że zaczęto ją nazywać żartobliwie „Barem pod Kuternogą”.
V Transformacja
Z panią Leoną Michałek spotykamy się w marcowe, czwartkowe popołudnie. Jedna z obecnych właścicielek Stylowej do Nowej Huty przeprowadziła się w 1968 roku. I została do dziś.
– Oj, w tej Nowej Hucie kiedyś mieszkać nie chciałam – przyznaje. – Ale teraz nawet jakby ktoś mi mieszkanie w Krakowie proponował, odpowiedziałabym „nie”. Mieszkam w Nowej Hucie i do Krakowa tylko jeżdżę – śmieje się.
W 1986 roku wraz ze Stanisławą Olchawą przejęły kultową restaurację i zarządzają lokalem do dziś.
– Sprywatyzowałyśmy się w 1990 roku. Wówczas wszystkie lokale szły do przetargu, my przeszłyśmy na własne rozliczenie. Inny los spotkał restaurację Arkadia, którą ze względu na wysokie stawki czynszowe i sporą powierzchnię, przejął bank – zaczyna swoją opowieść pani Leona.
Początki ich panowania w Stylowej nie były jednak – jak mogłoby się wydawać – usłane różami.
– Kiedy przyszłyśmy w 1986 roku, owszem, było nam ciężko. Kiedy trzy lata później nastąpił przełom, istniały meliny, czyli nocne sklepy alkoholowe. I my z tymi meliniarzami musiałyśmy walczyć, bo chcieli nas stąd wyrugać! Odgrażali się, że nasze głowy będą poucinane, a później przyozdobione czerwonymi kokardkami. Odpowiadałam: no dobrze, mnie zabijecie, was za to zamkną, ktoś tu przyjdzie i będzie miał lżej. Myśleli, że się wystraszymy i odpuścimy – ale nie z nami te numery! – zaznacza moja rozmówczyni.
Jak widać, niektóre historie mogą mrozić krew w żyłach. – To niby była walka słowna, ale moja wspólniczka została kiedyś uderzona. Straciła na chwilę przytomność. Na mnie – chociaż się stawiałam – nikt nie ośmieli się podnieść ręki. Ci ludzie strasznie nam ubliżali. Co więcej, „polowali” na naszych klientów. Jak ktoś przesadził z alkoholem, stawał się łatwą zdobyczą. Konsumentom organizowałyśmy transport, a nieraz gdy ktoś blisko mieszkał, kelner odprowadzał – wspomina właścicielka.
VI Co tu się kiedyś działo!
W dawnych czasach Stylowa tętniła życiem. Niegdyś ludzie przychodzili na organizowane tu dancingi, nieraz musieli odstać swoje w kolejce, aby usiąść przy stoliku. Ale te czasy bezpowrotnie minęły. Dancingów – ze względu na skargi – nie ma już od trzech lat, a na sali zawsze czeka kilka wolnych stolików.
– Chciałabym, aby tamte czasy się wróciły. Miałyśmy czynne od 9 do 22, cały czas był tłum. Niestety teraz to my czekamy na konsumenta. Wtedy na Kombinacie robiło 37 tys. ludzi. Panowie, wracając z pracy, przychodzili właśnie tu. Kiedy Kombinat zamknięto, wszystko diametralnie się zmieniło… Cóż, jest coraz mniej naszych klientów. Dużo stałych bywalców odeszło z tego świata. Gdyby tak wszyscy ożyli, to by się w tej naszej Stylowej nie zmieścili – mówi z nostalgią w głosie pani Leona.
Byli tacy, którzy w domu jedli śniadanie, ale na herbatę czy kawę przychodzili do Stylowej. Udzielali się towarzysko, czytali, wspominali – i tak było dzień w dzień.
– Do Stylowej przychodziło się na jednego, a zostawało na dłużej. Teraz przychodzą do nas „obce buzie” – czasami może i z Nowej Huty, ale my ich nie znamy. Pamiętam, jak przy bufecie stało niegdyś osiem hokerów i była walka, kto pierwszy zajmie miejsce. Teraz stoją cztery i nie ma kto na nich usiąść – przyznaje. – Przez 20 lat odbywały się dancingi – ludzie nawet na stojąco chcieli być obsługiwani. Brakuje ich… Ludzie przychodzą, pytają… Miałyśmy tu towarzystwo starsze, poważniejsze – wiemy, że im tego brakuje. Z tego powodu jest też mniejsza frekwencja – ocenia.
Stylowa od zawsze słynęła z pysznej kawy. Serwowano też galaretki owocowe, bitą śmietanę z owocami, lody, pieczarki z patelni czy pieczonego kurczaka. Po tym, jak panie Michałek i Olchawa przejęły lokal, skupiły się na typowo polskiej kuchni. Jak się okazuje, do dziś najczęściej schodzą bryzole, polędwica wołowa, kotlet schabowy z ziemniakami i kapustą. W Stylowej można zamówić również inny specjał – różne rodzaje pierogów.
VII Dzień dobry, kocham cię!
Ściany restauracji po dziś dzień skrywają tysiące historii, w tym niezwykłe historie o miłości.
– Mieszkańcy w podeszłym wieku nieraz wspominali, jak to w Stylowej poznali swoich małżonków i tu świętowali ważne dla siebie rocznice. A takich par było naprawdę dużo. Wiele takich zauroczeń kończyło się związkami małżeńskimi. Moja przyjaciółka tutaj poznała swojego przyszłego męża i wyprawili wesele. Pamiętam też taką panią z Ameryki, która przyjechała tu jako studentka i poznała jednego sportowca. Wpadli sobie w oko, zaczęli się spotykać, ale pani musiała wracać do Stanów. Korespondowali przez długi czas. I co się okazało? Przyjechali tu po czasie i w Stylowej zorganizowali wesele – uśmiecha się pani Leona.
To tylko jedna z wielu takich historii. – Nie tak dawno zaczął tu przychodzić taki pan z taką panią. Tacy zakochani! Codziennie przynosił jej kwiaty. Nie wiem, jak zakończyła się ta historia, bo musiał wracać za granicę. Mówię pani, tacy wpatrzeni w siebie – zachwyca się.
Żartujemy, że może niebawem w Stylowej odbędzie się kolejne huczne wesele.
VIII Testosteron
Tłum ludzi, alkohol, dobra zabawa… Oj, nieraz zdarzało się, że kogoś w Stylowej poniosło za bardzo.
– Nieraz bardzo się bili. Ale ja nie patrzyłam z boku, tylko – można powiedzieć – interweniowałam. Trudno powiedzieć, o co konkretnie się bili – jak nie o kasę, to o kobietę. Kiedyś podczas dancingu zaczął się prawdziwy kocioł. Kilku mężczyzn zaczęło bić jednego. Wybiegłam zza bufetu, zaczęłam strasznie krzyczeć. Podziałało jak zimny prysznic. Wie pani, że całe towarzystwo się rozeszło? Nieraz ten krzyk „samców” odstraszał. Nie można było pozwolić na zrobienie komuś krzywdy. Chcieli się bić? Proszę bardzo, ale z dala od Stylowej – mówi pani Leona.
IX Porozmawiajmy o Leninie
– Szedł ze Stylowej do Arkadii, a w rękach splecionych z tyłu trzymał czapkę. Może niektórym ten Lenin przeszkadzał, ale wtedy chociaż przychodziły szkolne wycieczki, przyjeżdżali turyści. Było zainteresowanie, teraz została luka – spoglądamy przez okno na Aleję Róż. – Komuś to przeszkadzało, ale gdyby pomnik wciąż stał, to byłoby to z korzyścią dla mieszkańców. Bo skoro turysta przychodzi, to zostawia pieniądze w sklepach czy restauracjach. Ale jak nie ma co oglądać, to po co tu pojedzie? – zastanawia się pani Leona.
I opowiada, jak to kiedyś Lenin wywołał prawdziwe zamieszanie w okolicy.
– To było już po tym, jak pomnik zabrali. Kiedy rano jechałyśmy do pracy, nasi konsumenci z daleka wołali do nas „Lenina postawili!” Okazało się, że faktycznie tam był, z tą różnicą, że to… atrapa. Taki czarny postument. Młodzi ludzie stali, śmiali się, niektórzy robili zdjęcia. Nie było żadnego wrogiego nastawienia. Ale idące do kościoła starsze panie strasznie psioczyły, że Lenin znowu tu jest. Wyrażały się, delikatnie mówiąc, nieładnie. Tak sobie myślę – gdyby jedna z drugą chwilę pomyślały, że to komuna dała im tu mieszkanie i pracę, dzięki czemu nie musiały wyjeżdżać za granicę… – mówi pani Leona. – Bo prawda jest taka: historii nie da się zamknąć, ona będzie się za nami ciągnęła.
Póki co na powrót monumentalnego Lenina się nie zanosi, ale jego miniaturkę można zobaczyć we wnętrzu restauracji.
X Na fali PRL-u
Bo tak naprawdę chociaż czasy się zmieniły, w Stylowej nadal można poczuć się jak w latach PRL-u.
– Myśmy się zatrzymały w czasie. Dlaczego? Przewodnicy wycieczek nieraz prosili, żeby tego miejsca za bardzo nie zmieniać. Bo jak staniemy się nowoczesnym lokalem, to miniemy się z historią. Dlatego u nas ten czas się zatrzymał. Oczywiście mogłybyśmy tu stworzyć miejsce nowoczesne. Ale chcemy, żeby mogli tu przybywać nie tylko turyści, ale tez nowohucianie, którzy chcieliby sobie powspominać dawne czasy – przyznaje pani Leona.
Okazuje się, że miejsce jest wciąż odwiedzane przez osoby, które niegdyś wyemigrowały m.in. do Australii czy Stanów Zjednoczonych.
– Jedną historią byłam naprawdę zaskoczona. Pewna pani wróciła z Kanady i zaprosiła całą rodzinę do jednej ze znanych krakowskich restauracji. Następnie wszyscy przyszli do Stylowej z ciekawości i zamówili nasze specjały. Później pani podeszła do mnie i powiedziała, że w tamtym miejscu sporo zapłaciła, ale wszyscy do końca najedzeni nie byli. Później chodzili już tylko do nas – opowiada pani Leona.
XI Dzień Kobiet
Kiedy pytam, czy Stylowa ma twarz kobiety, pani Leona uśmiecha się znacząco.
– No chyba tak. Przeważnie kobiety tu rządziły… Kiedyś, jak jeszcze żyli nasi konsumenci, to w Dzień Kobiet czy na imieniny na wyścigi przychodzili z kwiatami. Naprawdę. 8 marca przez bufet nie można było niczego zobaczyć, bo tyle kwiatów na nim było. To było takie miłe… Powiem pani, że mi tamtych czasów brakuje. Atmosfery dancingów, tego gwaru rozmów. To się już nie wróci – mówi.
Może i nie, ale prawda jest taka: kiedy przejdziecie przez próg Stylowej i chociaż na chwilę zamkniecie oczy, gwar tych rozmów powróci. Wszystkie stoliki znowu będą zajęte, a parkiet pełen par. A na alei dziwnym trafem znowu zakwitną czerwone róże…