Do meczu pozostały niespełna trzy godziny. Tłumy fanów ciągną na kameralnie położony stadion.
Atmosferę żużlowego święta czuć na każdym kroku. Szaliki, czapki w barwach zespołu posiada każdy kibic. Na kilkadziesiąt minut przed meczem większość krzesełek jest zajętych. Tuż po starcie pierwszego biegu słychać donośny ryk fanów: “Zielona Góra”!
Domena średnich miast
W Krakowie trzy godziny przed meczem otwiera się kasy. Stadion zaczyna zapełniać się godzinę przed meczem. Trzy tysiące widzów to rzadkość, choć tysiąc wiernych kibiców jest za każdym razem. Kibice próbują, choć daleko im do “młyna” Falubazu czy leszczyńskiej Unii.
Żużel największą popularnością cieszy się właśnie w Polsce. Na mecze PGE Ekstraligi w ubiegłym sezonie przychodziło średnio 10 559 osób - więcej niż na piłkarską ekstraklasę. A jeśli spojrzymy na miasta, z których pochodzą kluby żużlowe w najlepszej lidze to zobaczymy pewną prawidłowość. Leszno, Zielona Góra, Częstochowa, Grudziądz, Toruń - wszystkie średniej wielkości.
Oczywiście są wyjątki. Wrocław z powodzeniem ściga się w ekstralidze, choć moda na żużel wróciła dopiero po modernizacji Stadionu Olimpijskiego. W Łodzi i Gdańsku próbują walczyć o awans do najwyższej klasy rozgrywkowej. Za to Poznań tkwi w II lidze od dawna, a Kraków właśnie do niej spadł. W Warszawie motory słychać raz w roku przy okazji Grand Prix, a w Białymstoku czy Szczecinie w ogóle nie wiedzą o co chodzi.
W Krakowie speedway nigdy nie miał łatwo. W 1950 roku na stadionie Wisły odbył się finał Indywidualnych Mistrzostw Polski. Ligową drużynę zgłoszono w 1957 roku, a największym sukcesem był awans Wandy do I ligi trzy lata później. Jeździła też Cracovia, ale tylko dwa lata.
– Żużel był wtedy zupełnie inny. Prostszy, chyba nawet trochę ciekawszy. Na mecze przychodziła cała Huta, bo to było coś nowego. Wstęp był darmowy, a całe zawody to był jeden wielki festyn – tłumaczy Adam, który wtedy był nastolatkiem i został z Wandą aż do emerytury.
Pięć lat później klub wycofano z rozgrywek i przez 28 lat silników żużlowych nie było słychać w ogóle.
Akcja reaktywacja
W 1993 roku żużel ligowy wrócił na stadion w Krakowie. – Wtedy po raz pierwszy byłem na meczu – mówi kibic Damian, który od reaktywacji wiernie kibicuje Wandzie. Jego tata speedway pamiętał jeszcze z lat sześćdziesiątych, a o starej miłości przypomniał sobie z plakatu powieszonego gdzieś w mieście.
Na mecze chodził też dziadek, łącznie trzy pokolenia w rodzinie. – Nie było wtedy grup kibicowskich, wydzielonego sektora, wszyscy siedzieliśmy razem. Mam gdzieś nawet szalik z tamtych lat. Generalnie ten sport w Polsce jest na najwyższym poziomie, jeżdżą same kozaki – tłumaczy Damian.
Małgorzatę na stadion zabrała córka. Najpierw chodził tylko mąż, ale w końcu namówiono także ją samą. Za pierwszym razem poszła w białym ubraniu. Wyszła czarna i na żużel się obraziła. Rodzina nie dała jednak za wygraną i od tamtego czasu pani Małgorzata mocno angażuje się w życie klubu.
– To jest wyjątkowy sport. Zawodnicy rywalizują ze sobą, ale także walczą ze swoimi maszynami i ograniczeniami fizycznymi. W Krakowie zawsze było biednie, zawodnicy czekali na pieniądze, a miasto nie pomagało. W latach dziewięćdziesiątych ludzie byli jednak inni, chętniej pomagali klubowi – tłumaczy.
Od pomponów do regulaminów
Niezależnie od czasów, na stadionach żużlowych zawodników na tor zapraszały podprowadzające, wskazując odpowiednie pole startowe. Właśnie od takiej roli swoją przygodę w klubie rozpoczęła Magdalena.
– Mogłam zobaczyć ten piękny sport od innej strony. Był nawet okres, że chciałam sama jeździć na żużlu, jednak w tamtych czasach nie było takich możliwości jak dziś. Z upływem lat przestało mnie bawić machanie pomponami, chciałam zdobywać coraz większą wiedzę o dyscyplinie. Nie mogłam być jednak osobą urzędową ze względu na niepełnoletność – tłumaczy.
Po drodze żużel w naszym mieście zaliczył kolejny upadek. Drużyna, która została wycofywana w sezonach 2003 i 2004 w trakcie rozgrywek, po sezonie 2005 rozwiązała się całkowicie. Próbowano jeszcze rozgrywać pojedyncze treningi żużlowe, na torze przy Odmogile 1b rozegrano także turniej amatorów.
W 2010 roku podjęto trzecią próbę. Prezesem został Paweł Sadzikowski, a Magdalena znów pomaga klubowi. – Pierwsze licencje jakie uzyskałam to kierownika zawodów oraz kierownika drużyny. Z czasem ten sport i atmosfera wokół jeszcze bardziej mnie wciągnęły. Dziś mam jeszcze papiery na kierownika zawodów, kierownika parku maszyn, chronometrażysty i wirażowego. Speedway to moje życie – tłumaczy.
Sport całych rodzin
Trybuny żużlowe od lat kojarzą się ze spokojną, rodzinną atmosferą. Na stadionie Wandy obok siebie siadają kibice Cracovii, Wisły czy Hutnika. Wspólnie emocjonują się ściganiem, bez przekleństw, bójek i zadym.
To jeden z bardzo ważnych atutów. Tutaj kibice innych drużyn chodzą po stadionie ubrani we własne barwy bez obaw o zdrowie. Nie wszyscy - czasem któraś z ekip mocniej podpadnie miejscowym. Jednak przekrój wiekowy na trybunach to od 0 do 99 lat.
– Znam dużo osób, które chodzą na Wandę i większość pochodzi z Nowej Huty. Bliskość stadionu przyciąga, szczególnie jak słychać ryk motorów. Są też jednak okazyjni kibice - moja sąsiadka z Białego Prądnika poszła raz w życiu na turniej prezydenta, bo jeździł Greg Hancock, a to jedyny żużlowiec którego kojarzyła. Była bardzo zadowolona, zrobiła nawet wspólne zdjęcie, ale na stadion już nie wróciła – mówi Damian.
Ze względów finansowych klubu nie stać na rozdmuchany marketing. Wszyscy działający przy Wandzie robią to społecznie, z pasji i serca. O speedwayu najczęściej ktoś nowy dowie się pocztą pantoflową. Ale zdarzają się też akcje z plakatami czy billboardami w Krakowie i okolicach.
– Trafiłem na żużel, bo komuś się chciało i rozwiesił plakaty w Krzeszowicach. Tknęło mnie, wcześniej oglądałem polską ligę w telewizji, więc postanowiłem pojechać na stadion. Jak pójdziesz pierwszy raz to już zostaniesz. Świetnym przykładem jest mój ojciec - debiutował na stadionie w wieku 80 lat. Jeździmy rodzinnie, jeśli tylko zdrowie i pogoda pozwala – tłumaczy Dariusz, który na mecze zabiera także syna. Bez niego na stadionie się nie pojawia.
Dużo innych atrakcji
Od tego sezonu znów powstała inicjatywa kibiców. W kilkanaście osób dopingowali drużynę na wyjazdowym meczu w Krośnie i często byli głośniejsi niż… sześć tysięcy fanów gospodarzy. Organizować wszystko próbują Paulina i Sebastian. – Mieszkając w Krakowie dwadzieścia kilka lat nie wiedziałam o istnieniu żużla. Żeby go poznać musiałam pojechać na drugi koniec Polski, co pokazuje, że Kraków nie żyje speedwayem. Ja zakochałam się w tym sporcie od pierwszego meczu i chciałabym, aby krakowianie mogli doświadczyć tych emocji i poczuć smak żużla" – tłumaczy dziewczyna i dodaje, że na trybunach mile widziany jest każdy.
– Czarny sport w Krakowie nie ma najłatwiejszej sytuacji, jeśli chodzi o popularność z kilku powodów. Przede wszystkim miasto oferuje kibicom bardzo dużo imprez sportowych, przez piłkę nożną, koszykówkę, siatkówkę i być może właśnie przez to żużel ma kłopoty z „przebiciem” się do szerszych kręgów. Z tego samego powodu trudniejsze też może być pozyskanie darczyńców, którzy kierują swoje zainteresowanie w stronę dyscyplin z definicji bardziej popularnych – tłumaczy redaktor naczelny internetowego portalu speedwaynews.pl Stanisław Wrona.
O zamkniętym kole mówi także Małgorzata. Sponsorzy dają pieniądze na zawodników, zawodnicy jeżdżą widowiskowo i wygrywają, jest większa frekwencja przez co więcej sponsorów chce się pokazać. I tak w kółko. Jeśli któryś tryb się zatnie, pojawia się problem.
– Marzy mi żeby była stabilizacja. Nie potrzeba dużych pieniędzy, tylko muszą być w miarę pewne. A jeśli chodzi o frekwencję - połowa stadionu na każdym meczu to coś, do czego powinno się dążyć – mówi.
Pojemność trybun to osiem tysięcy miejsc.